Podróż do ojczyzny

"Podróż do ojczyzny” mieszkańców Gąsek w czerwcu 1996r.

Już podczas ostatniego spotkania w ubiegłym roku w Springe większość uczestników opowiedziała się za propozycją, by zamiast organizować kolejne spotkanie, pojechać z całym ziomkostwem do ojczyzny. Organizacją podróży zajął się Werner Weylo wraz z siostrą Waltraut, za co jesteśmy im wdzięczni. I tak planowany termin podróży zbliżał się coraz bardziej a radość i oczekiwanie na nią i liczne pytania, które pojawiały się w związku z tą wyprawą, znacząco podnosiły napięcie. Podróż rozpoczęliśmy w Dusseldorf, gdzie swoją siedzibę ma biuro podróży Adolf. Wesołe do widzenia, wesołe pozdrowienia, gdy nagle nastroje wszystkich popsuła straszna wiadomość od Waltraut, że jej brat Werner nie będzie mógł wziąć udziału w tej długo oczekiwanej eskapadzie z powodu nagłej, poważnej choroby. Czuć było ogólny żal i przygnębienie. Mimo że przez to Waltraut ponosiła teraz jeszcze większą odpowiedzialność za przebieg wycieczki, nie zrezygnowała i dzielnie stawiła czoła sytuacji. I trzeba przyznać, że wypełniła swoje zadanie z prawdziwą brawurą, częściowo wspierana przez swoją córkę Ingrid. [...]



Gąski

Pierwszy dzień pobytu w ojczyźnie poświęcony był odwiedzinom w Gąskach, wzbudzało ono wiele napięcia i pytań. Od kościoła każdy mógł się kierować, gdzie chciał lub w grupach wybrać upragniony kierunek. Jakie to było straszne spotkanie dla tych, którzy byli tu po raz pierwszy – zobaczyć te domy i gospodarstwa, pola i łąki – niszczące ich wspomnienia! Na popołudnie zaplanowano odwiedziny w tak zwanej „drugiej” klasie. Cóż za niespodzianka! Szkoła miała teraz 6 pomieszczeń klasowych, nie było już mieszkań nauczycieli, w których 23 nauczycieli (po części w niepełnych godzinach) nauczało dzieci także z sąsiednich miejscowości od Świdrów po Kukówko, Zabielne, Zajdy aż do Kukowa. Dzieci dowożone były autobusami.

Jakie uczucia towarzyszyły wszystkim, którzy speszeni zajmowali miejsca w klasie i wsłuchiwali się w tłumaczenie przemówienia dyrektorki szkoły, można sobie wyobrazić. Pewną sensację wzbudził fakt, że na drzewie obok szkolnego podwórka para bocianów doczekała się potomstwa.

Oczywistym było też, że kolejne odwiedziny zaplanowano w kościele, który znajdował się w idealnym stanie. Dla wszystkich miłym przeżyciem było spotkanie z Horstem i Heinem Wischnewskimi i ich żonami, którzy w tym samym czasie akurat przebywali w Gąskach.


[,,,] Następny poranek zarezerwowany był również na odwiedziny w naszej ojczystej wsi. O 10-tej zebraliśmy się w pokoju publicznego budynku znajdującego się na działce Kurrka, obecni byli między innymi obecny burmistrz Olecka (gmina związkowa, tutaj dość częsta), miejscowy burmistrz i mieszkający w Gąskach od końca wojny dwoje Polaków a także pastor i tłumaczka. Przy kawie, ciastach i owocach odpowiadano, głównie burmistrz, na nasze liczne pytania. Jaką niespodzianką był dla nas fakt, że po opuszczeniu budynku czekały na nas trzy córki Fechnera (mieszkające kiedyś obok rodziny Zelasko), które także w tym samym czasie odwiedzały swoją rodzinną wieś.
Wieczór spędziliśmy w Olecku, naszym niegdysiejszym pięknym mieście powiatowym. Jak zawsze z wielką przyjemnością spacerowaliśmy trasą przez górę kościelną, w dół w kierunku Legi nad jezioro, gdzie mogliśmy zatrzymać się na dłużej, by podziwiać widoki. Dalej przeszliśmy obok stadionu sportowego w kierunku pamiątkowego pomnika powiatowego, który w dalszym ciągu jest dumnym monumentem.
Po małej rundzie wokół placu targowego – obecnie kompleksu parkowego – wróciliśmy do autobusu. Zajęci swoimi myślami, wracaliśmy przez Gąski do hotelu. W ten sposób mieliśmy okazję, pożegnać się z ciężkim sercem z tym miejscem – dla wielu było to z pewnością ostatnie pożegnanie. Wspomnienia jednak pozostaną.

Ostatni dzień pobytu, przywitał nas niestety mżawką. W tym dniu przewidziano wycieczkę objazdową do Wilczego Szańca koło Kętrzyna a potem do znanego kościoła w Świętej Lipce oraz Sorkwit, gdzie wielu mieszkańców Gąsek pomieszkiwało dosyć długo podczas ucieczki. Pełna artyzmu kuta brama kościoła w Świętej Lipce i on sam pozostawił niezapomniane wrażenia w nas wszystkich, wzmocnione jeszcze dźwiękami organowego koncertu (organy zbudowane zostały przez rzemieślnika Mosengela z Królewca).

Zamek w Sorkwitach i kościół wzbudziły dwuznaczne wspomnienia w uczestnikach wycieczki, którzy kiedyś zostali tu ewakuowani. Gustav Kossak – najstarszy uczestnik wycieczki – mógł odwiedzić cmentarz, na którym spoczywała jego matka i siostra Mia (grobów nie udało się odnaleźć) i w ten sposób na miejscu uczcić ich pamięć.

Cztery dni w naszej kiedyś pięknej ojczyźnie upłynęły zdecydowanie za szybko. Droga powrotna, która przebiegała bez przeszkód, upłynęła pod znakiem mieszanych uczuć. Podczas pożegnania nie obyło się często bez ukradkowych łez i znanych rytuałów. Dla każdego, to, co ujrzał, stanowiło wystarczającą inspirację zarówno do radosnych, ale przeważnie jednak bolesnych rozmyślań. Serce i rozum wzbraniały się przed zaakceptowaniem w przeważającej mierze negatywnych skutków przemian w pięknej niegdyś ojczyźnie. Tak czy inaczej jest i pozostanie naszą ojczyzną!
Naszej ojczystej przyjaciółce Waltraut Pfeiffer, z domu Weylo należą się w tym miejscu kolejne podziękowania za wzorową i uczciwą organizację tej podróży. Te same podziękowania należą się naszemu kierowcy.

Otto Gallmeister

Tekst opracował Józef Kunicki na podstawie: Treuburger Heimatbrief nr. 32
Fotografie historyczne z Treuburger Heimatbrief nr. 32